Zuzanna od kilku lat mieszka w Norwegii. Znalazła mnie przez internet, przez Pinterest. Sama się dziwię, że tak się stało, bo ja tam rzadko umieszczam zdjęcia swoich prac.
Napisała do mnie zimą, że podczas letniego urlopu w Polsce chciałaby przyjść do mnie na indywidualne lekcje patchworku.
Gdy dogadałyśmy się, że obie wolimy wieś, niż miasto, stanęło na tym, że na te kilka dni zamieszka w mojej wsi, a zajęcia będziemy mieć w mojej pracowni w domu. Mieszkam pod Puszczą Kampinoską. We wsi jest kilka gospodarstw agroturystycznych. Zuzanna wybrała
Stajnię Mandra.
Zaczęłyśmy od podstaw patchworku.
Pogoda była piękna, więc oczywiście na tarasie, bo na nim koncentruje się nasze letnie życie.
A potem Zuzannę już trudno było oderwać od maszyny. Już po paru ściegach wiedziałam, że Zuzanna szyje z dużą wprawą, jest bardzo zdolna i precyzyjna.
Na pierwszy ogień poszła poduszka ze ślicznych tkanin Gutermanna.
Potem oczywiście musiało być pikowanie. To w szwach już było przy szyciu poduszki, więc głównie z wolnej ręki.
Aż wreszcie... tak, tak. Oczywiście konfetti quilt.
Oczywiście nie skończyło się na wiadomościach z podstaw patchworku, pikowania i konfetti quilt. Rozmawiałyśmy o wielu innych technikach, ale ich trenowanie zostawiłyśmy na inną okazję, bo zapowiada się, że ciąg dalszy nastąpi. I to zapowiada się bardzo ciekawie.
Kilka dni po kursie opowiadałam komuś o Zuzannie i kilku dniach spędzonych z nią. Zadano mi pytanie: "A jak w Norwegii radzą sobie z uchodźcami?". Z uchodźcami? Nie mam pojęcia! My rozmawiałyśmy przez cztery dni niemalże wyłącznie o patchworkach. No może z niewielkim odchyleniem w stronę mężów, dzieci i teściowych. Ale naprawdę niewielkim ;).
A za płotem był jakiś inny, "niepatchworkowy" świat.